Maria Różańska – NAD WEŁNEM – Rozdział 16 – 2/2 – Historia miłości z wełną w tle :)


DZIERGANIE, NAD WEŁNEM, SZYDEŁKO, Uncategorized, ZWOOLNIJ / środa, 9 lutego, 2022

Dziś o talentach fryzjerskich, prezencie w torbie z Tesco i wreszcie porządnych wyznaniach 😉

Rozdział 16 – 2/2

Swoją szeroką dłonią zebrał jej włosy, muskając przy tym kark dziewczyny i posyłając dreszcze wzdłuż jej kręgosłupa. Drugą ręką zgarnął kosmyki z jej czoła, a wnętrze dłoni otarło się przy tym o policzek Justyny, która przymknęła oczy, czekając na to, co będzie dalej. Lewą dłonią przytrzymywał jej włosy, a palcami prawej rozczesywał je powoli, z namaszczeniem, napawając się ich miękkością. Poczuła, że coś z nimi robi, ale nie dociekała, stojąc z wciąż zamkniętymi oczami i wyczekując kolejnych przypadkowych muśnięć na skórze karku, szyi i policzków. Nie odzywało się żadne z nich, jedynym wyraźnym dźwiękiem był szum wodospadu. Uniosła powieki​ ​dopiero,​ ​gdy​ ​usłyszała​ ​cichy​ ​szept​ ​tuż​ ​koło​ ​ucha: 

– Gotowe ​– słowu towarzyszyło przełożenie jej przez ramię lśniącego, czarnego warkocza​ ​zakończonego​ ​czerwoną​ ​różą. 

– Umiesz pleść warkocz? ​– spytała Justyna i to trochę zburzyło intymny nastrój, w jakim przed​ ​chwilą​ ​trwali. 

– Pamiętasz chyba, że mam młodszą siostrę, którą praktycznie wychowałem? ​– odpowiedział​ ​pytaniem.​ ​​–​​ ​Umiem​ ​więcej​ ​rzeczy​ ​niż​ ​myślisz,​ ​zwłaszcza​ ​przy​ ​dzieciach. 

– Chcesz mieć dzieci?​– powtórzyła pytanie zadane wtedy w aquanarium, ale tym razem z rozmysłem zabrzmiało to jak propozycja. Spojrzał na nią lekko zaskoczony i dziewczyna zawstydziła się swojej śmiałości. Spuściła wzrok i natrafiła nim na leżącą u jej stóp, kolorową foliową​ ​torbę.​ ​Szybko​ ​podniosła​ ​ją​ ​z​ ​ziemi​ ​i​ ​podała​ ​mężczyźnie.

– Wybacz niezbyt eleganckie opakowanie, nie zdążyłam znaleźć nic innego ​– powiedziała, zadowolona ze zmiany tematu.​– Chciałeś, żebym coś dla ciebie zrobiła…​– dodała jeszcze​ ​wyjaśniającym​ ​tonem. 

Jan stał w milczeniu, oglądając trzymaną w rękach narzutę z cieniowanymi różami na granatowym​ ​tle.​ ​Ponieważ​ ​cisza​ ​zaczęła​ ​się​ ​przeciągać,​ ​Justyna​ ​postanowiła​ ​wytłumaczyć: 

– Widziałam poduszkę, którą zrobiła Aneta i pomyślałam, że będziesz miał komplet. Mówiła,​ ​że​ ​lubisz​ ​róże…

Mężczyzna wreszcie oderwał wzrok od prezentu i spojrzał na nią oczami pełnymi mieszaniny​ ​zdziwienia,​ ​radości​ ​i​ ​zawstydzenia. 

– Naprawdę zrobiłaś to dla mnie? ​– spytał w końcu cicho. ​– I to w niecały tydzień? ​– dodał. 

–​​ ​Siedziałam​ ​po​ ​nocach​ ​​–​​ ​odpowiedziała​ ​dziewczyna​ ​pogodnie. 

–​​ ​A​ ​ja​ ​dałem​ ​ci​ ​tylko….​ ​Głupi​ ​jestem,​ ​gdybym​ ​wiedział…​ ​Nie​ ​zasługuję,​ ​na​ ​taki​ ​prezent…

– Zasługujesz ​– przerwała mu, patrząc wprost w jego oczy. ​– Bo jesteś dobry człowiekiem. 

– Tylko dlatego? ​– spytał z nutą rozczarowania i zaciekawienia w głosie, odwzajemniając spojrzenie, a ona znów poczuła, że te niebieskie tęczówki są w stanie wyczytać wszystkie sekrety jej serca, i spuściła wzrok. Zapadłą między nimi niezręczną ciszę przerwał Jan. 

– Justyna, ja już nie mogę. Jak tego głośno nie powiem to chyba oszaleję ​– powiedział nagle​ ​z​ ​mocą. 

–​​ ​To​ ​powiedz​ ​​–​​ ​zgodziła​ ​się,znów​ ​podnosząc​ ​wzrok​ ​i​ ​nieświadomie​ ​drżąc​ ​z​ ​oczekiwania. 

– Nie jestem dobry w przemowach i wielkich słowach, powiem tylko to, co czuję. Tak bardzo​ ​cię​ ​kocham​ ​i​ ​chcę​ ​być​ ​twój,​ ​na​ ​zawsze.

Dziewczyna zamknęła oczy i zanurzyła się cała w cichej radości i szczęściu, jakie ją ogarnęły. 

– Czy chęć bycia z kimś na zawsze, dzielenia radości i smutków, wspólnego budowania przyszłości​ ​i​ ​dzielenia​ ​zwykłego,​ ​codziennego​ ​szczęścia,​ ​to​ ​miłość?​ ​​–​​ ​spytała,​ ​otwierając​ ​oczy.

– Przynajmniej tak, jak ja ją rozumiem ​– przyznał, patrząc na nią uważnie i biorąc jej dłonie​ ​w​ ​swoje. 

– Więc chcę być na zawsze twoja i dzielić z tobą to szczęście​– odpowiedziała drżącym ze wzruszenia głosem. Nic więcej nie mogło już powiedzieć żadne z nich, gdyż ich usta wreszcie​ ​odnalazły​ ​dawno​ ​wytęsknioną​ ​drogę​ ​do​ ​siebie​ ​nawzajem. 

– Zaczekaj chwilę… ​– oderwała się od niego na moment Justyna. ​– Czy ty masz jakiekolwiek​ ​wady? 

Jan​ ​zastanowił​ ​się​ ​chwilę. 

– Podobno jestem strasznie staroświecki ​– odpowiedział po namyśle.

Justyna już o nic więcej​ ​nie​ ​pytała,​ ​znów​ ​zatonęła​ ​w​ ​jego​ ​ramionach​ ​i​ ​nie​ ​miała​ ​ochoty​ ​opuszczać​ ​ich​ ​już​ ​nigdy. 

***

 Najchętniej zostaliby w tym miejscu, zajęci sobą nawzajem, jeszcze wiele godzin, ale reszta towarzystwa na dole przygotowała popołudniowy posiłek i zaczęła ich szukać. Zeszli prędko na dół, a ich złączone dłonie nie uszły uwadze nikogo z obecnych. Aneta rozjaśniła się podobnym jak u brata uśmiechem, Elka zachichotała, jej bracia wymienili między sobą spojrzenia,​ ​a​ ​Witek​ ​roześmiał​ ​się​ ​głośno.

–​​ ​A​ ​więc​ ​to​ ​jest​ ​ten​ ​twój​ ​blondwłosy​ ​książę​ ​z​ ​bajki!​ ​Mogłem​ ​się​ ​wcześniej​ ​domyślić.

Justyna odpowiedziała tylko skinieniem głowy i szczęśliwym wzrokiem spojrzała na Jana. Coś zapewne jadła i piła razem ze wszystkimi, ale co, to całkowicie uszło jej uwadze. Liczyło się teraz tylko jedno ​– bliskość mężczyzny, do którego tęskniła tyle czasu, a jak bardzo, uświadomiła to sobie dopiero teraz, gdy ta tęsknota została spełniona. To było cudowne, móc siedzieć tuż koło niego, być objętą jego ramieniem, przytulić się, a gdy zrobiło się chłodniej, otulić​ ​się​ ​razem​ ​z​ ​nim​ ​jego​ ​nową​ ​narzutą. 

Gdy słońce zbliżało się do zachodu, postanowili wracać. Następnego dnia prawie na wszystkich czekała szkoła lub praca. Pozbierali pozostałości pikniku, tak, żeby inni również mogli cieszyć się pięknem tego miejsca bez natykania się na śmieci, i ruszyli w drogę powrotną. Szybko się ściemniało i gdy dotarli na parking, po świetle słonecznym nie zostało nawet wspomnienie w postaci promyku. Zapakowali torby do bagażników, wsiedli do aut, przy czym Aneta uznała nagle, że niewystarczająco jeszcze nagadała się z Elką i przesiadła się do auta Bohenów. Zrobiła tym samym miejsce w szoferce vana​ ​Justynie,​ ​która​ ​była​ ​jej​ ​za​ ​to​ ​bardzo​ ​wdzięczna.  W drodze powrotnej trochę rozmawiała z współpasażerami na banalne, neutralne tematy, ale wolała te momenty, kiedy wszyscy troje milczeli a tylko jej i Jana oczy prowadziły urywaną, sekretną rozmowę. W Ashton pożegnali się czule i Justyna przesiadła się do auta Witka, żeby pojechać prosto do domu. Tam po pośpiesznym ogarnięciu się w łazience i przebraniu w piżamę, poszła od razu do swojego pokoju, rzuciła się na łóżko i czekała na sen. Ten jednak nie nadchodził, skutecznie odpędzany wizją pary błękitnych oczu oraz wspomnieniem silnych ramion i słodkich ust. Efekt tego wszystkiego był taki, że gdy następnego dnia zwlokła się z łóżka i szykowała do pracy, przez powolne ruchy, bladą, zmęczoną twarz i szeroki​ ​uśmiech,​ ​który​ ​z​ ​niej​ ​nie​ ​schodził,​ ​wyglądała​ ​jak​ ​radosne​ ​zombie​ ​na​ ​prochach. 

***

 Ciepło tego niedzielnego, majowego wieczoru skłoniło również Mary i Theodora do spędzenia go w ogrodzie. Siedzieli na wygodnych, drewnianych krzesłach, obok siebie mając stolik z napojami i przekąskami, żadne z nich jednak z tego nie korzystało. Oboje wydawali się tkwić w zamyśleniu, Mary patrząc wprost przed siebie i machinalnie wypuszczając ustami papierosowy dym, Theodore taksując pozornie obojętnym wzrokiem cały ogród z równo przyciętą trawą, na której walały się rower, hulajnoga i inne zabawki, kilkoma starymi drzewami i rzędem​ ​kwietnych​ ​rabatek​ ​pod​ ​płotem,​ ​należących​ ​do​ ​Rosie. 

– Wiesz co? ​– pierwszy przerwał milczenie, sięgając przy tym po krakersa z miski, oglądając go uważnie i odkładając z powrotem na miejsce. ​– Dużo myślałem nad tym, co mi wczoraj​ ​powiedziałaś. 

– To dobrze, mój drogi, że zaczynasz myśleć ​– przyznała kobieta i spojrzała na kuzyna uważnie. Chyba mało kto rozpoznałby w nim teraz Teddy’ego, króla imprez. Włosy miał ułożone przez naturę i grzebień, a nie piankę i fryzjera, ubrany był zwyczajnie w dżinsy i szarą koszulkę z długim rękawem, a twarz wyrażała zmęczenie. Mary musiała jednak przyznać, że wyglądał poważniej​ ​niż​ ​zwykle,​ ​jak​ ​gdyby​ ​przeżycia​ ​duszy​ ​przełożyły​ ​się​ ​na​ ​wygląd​ ​ciała.  – Chyba faktycznie dopiero zaczynam ​– westchnął. ​– Straciłem prawie trzydzieści lat, nie stać mnie na marnotrawstwo kolejnych. I spójrz, ty mnie opieprzasz prawie całe moje życie, bez efektu. A tu jedna taka zwyczajna dziewczyna, ani super piękność, ani w ogóle specjalna, po prostu przeciętna – i nagle porusza w mojej duszy struny, których istnienia sam nie podejrzewałem. Dla niej naprawdę chciałem się zmienić, ale jeśli ona mnie nie chce… cóż, zmienię się dla samego siebie ​– wzruszył ramionami i nalał sobie wody do szklanki.

Mary po jego zwierzeniach dnia poprzedniego, mocno zakrapianych alkoholem, dziś przezornie pochowała wszelkie trunki. Na stole stały soki, cola i woda.​

– Poza tym​– ciągnął, upiwszy kilka łyków​ ​​–​​ ​mogę​ ​znów​ ​spotkać​ ​kobietę,​ ​którą​ ​potraktuję​ ​serio,​ ​nie​ ​chciałbym​ ​ponownie​ ​nic​ ​zawalić. 

–​​ ​Dojrzałeś​ ​​–​​ ​skwitowała​ ​Mary,​ ​patrząc​ ​na​ ​niego​ ​z​ ​rodzajem​ ​uznania. 

–​​ ​Może​ ​​–​​ ​przyznał​ ​obojętnie,​ ​patrząc​ ​w​ ​dal.  

 

Poprzednie części znajdziesz tutaj: 

Rozdział 1 

Rozdział 2 

Rozdział 3 - 1/2 

Rozdział 3 - 2/2 

Rozdział 4 

Rozdział 5 

Rozdział 6 

Rozdział 7  

Rozdział 8 - 1/2 

Rozdział 8 - 2/2

Rozdział 09

Rozdział 10 - 1/2

Rozdział 10 - 2/2

Rozdział 11

Rozdział 12 - 1/2

Rozdział 12 - 2/2

Rozdział 13 - 1/2

Rozdział 13 - 2/2

Rozdział 14 - 1/3

Rozdział 14 - 2/3
Rozdział 14 - 3/3

Rozdział 15 

Rozdział 16 - 1/2

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.