Dziś o rodzinnych powiązaniach, sekretnych związkach, zdradliwie śliskich kamieniach i prezencie od serca 😉
Rozdział 16 – 1/2
Wstali oboje z Witoldem wcześnie rano i po pośpiesznym śniadaniu załadowali się razem z torbami do auta. Witek ubrany praktycznie, w dżinsy, bluzę z kapturem i kurtkę, trochę kręcił nosem na jej strój, ale powiedziała mu, że w razie potrzeby inne ciuchy ma w torbie. Zawsze może gdzieś się przebrać, gdyby była taka potrzeba.
– Najpierw jedziemy po moją koleżankę, a potem prosto do Ashton – poinformował chłopak, gdy Justyna zapinała pasy. Trochę im zeszło, gdyż koleżanka mieszkała na obrzeżach Manchesteru. Witold zatrzymał się pod ładnym, dużym, dwupiętrowym domem i puścił sygnał telefonem. Po kilku minutach w drzwiach wejściowych pojawiła się drobna blondynka z plecakiem. Długie włosy zaplecione miała w warkocz, ubrana była podobnie jak Witek, i Justyna nagle zawstydziła się swojej długiej sukienki, będzie tam wyglądać jak wystrojona idiotka. Trzeba będzie prędko się przebrać, gdy dojadą na miejsce.
Tymczasem Witold z dumą przedstawiał jej nową pasażerkę:
– To Rosamund Keerwood, moja dziewczyna.
Justynę zdziwiła nie tyle informacja, co nazwisko, które właśnie usłyszała.
– Keerwood? – powtórzyła. – Przypadkiem twoją mamą nie jest Mary?
– Owszem – przytaknęła zapytana.
– A wujkiem Theodore Rosen?
– Zgadza się.
– Otaczają mnie Keerwoody – westchnęła Justyna. – Powiedz mi, Rosamund…
– Mów mi Rosie – wtrąciła dziewczyna.
– Powiedz mi, Rosie, czy dużą masz rodzinę?
– Nie bardzo, jeszcze tylko ojciec i siostra, no i rodzice Teddy’ego. Czemu pytasz?
– Tak sobie, jedźmy już – powiedziała Justyna słabo i domyślnie przesiadła się na tylne siedzenie, żeby zrobić miejsce koło kierowcy dla jego dziewczyny. Przez większość drogi rozmawiały i Justyna naprawdę polubiła córkę Mary. Rosie była inteligentna, zabawna, śliczna i wpatrzona w Witolda jak w obrazek.
– Słuchaj, czemu ty taki skarb przed nami ukrywałeś? – spytała po polsku Witka, gdy Rosamund przysnęła.
– Znasz moją mamę i siostrę? – odpowiedział pytaniem. – Wyobrażasz sobie ich gadanie, wtrącanie się i tak dalej? Sama miałaś próbkę zaledwie wczoraj, z tego co mi mówiłaś.
– Ale nie możecie ukrywać się wiecznie, to bez sensu. A Mary o was wie?
– Też jeszcze nie, ale chyba się czegoś domyśla. Najpierw pójdziemy do niej, a potem będzie trzeba do nas – westchnął.
– Powiedz najpierw tacie – poradziła Justyna. – Zrozumie cię przecież, a i ulży mu, gdy pozna powód, dla którego nie ma cię nigdy w domu. To go martwi, bo myśli, że włóczysz się gdzieś z kolegami i marnujesz czas, mówił mi o tym.
– Dobrze, z tatą porozmawiam dziś po powrocie – postanowił Witold, skręcając w kierunku Ashton-under-Lyne.
***
Zaparkowali pod rzędem bliźniaczo podobnych brytyjskich domków i Witold kolejny raz puścił sygnał telefonem. Z jednego z domów wysypały się cztery osoby – dwóch chłopaków, dziewczyna i mężczyzna, a po chwili z domu obok wyszły trzy osoby, dobrze Justynie znane. Wszyscy zaczęli się ze sobą witać i zrobiło się lekkie zamieszanie.
– Cześć blogerko – powitała Justynę Elka, również ubrana w sukienkę, ale o wiele praktyczniejszą na ten rodzaj wyprawy. – Mogę chyba mówić na “ty”, skoro Aneta może, a jest ode mnie całe dwa lata młodsza? – i nie czekając na potwierdzenie lub zaprzeczenie, kontynuowała. – A to są moi bracia, Julian i Adam – tu podali Justynie ręce dwaj chłopcy, starszy, rudy jak jego ojciec, Julek, którego znała z widzenia i trochę od niego młodszy, czarnowłosy Adam o poważnej twarzy.
– Super, że z nami jedziesz! – rzuciła się jej na szyję Anetka.
Pan Fabian Bohen oraz Antoni Tyrowicz przywitali się z Justyną uprzejmie, podając jej dłoń. Jan podobnie, ale uścisk jego ręki był dla niej zupełnie innym doświadczeniem. Widziała na jego twarzy uśmiech, a w oczach podziw.
– Ślicznie wyglądasz – szepnął jej jeszcze do ucha, gdy mijali się w drodze do swoich aut. Zarumieniła się jak pensjonarka i popatrzyła za nim roziskrzonym wzrokiem. Postanowiła, że choćby miała się potykać o swoją długą, błękitną sukienkę w delikatny różany motyw, a rozpuszczone włosy zaplątywać w gałęzie drzew, nie przebierze się za żadne skarby.
***
Droga dłużyła jej się niesamowicie, mimo widoków zza szyby i miłego towarzystwa. Pewnie miał na to wpływ fakt, że Justyna chciała być już na miejscu, nie tylko żeby oglądać widoki Lake District, ale i czyjąś wysoką postać. Mieli auto Tyrowicza cały czas przed oczami, gdyż jechał jako pierwszy, po nim Witek z dziewczynami, a na końcu Elka z ojcem i braćmi. Pan Bohen uznał, że zabierze się razem z dziećmi, żeby dotrzymać towarzystwa Antoniemu, ale prawdziwym powodem jego udziału w wycieczce był brak zaufania do Julka, jeśli chodzi o prowadzenie samochodu na tak długiej, jego zdaniem, trasie. Justyna prawie nie brała udziału w rozmowie w aucie, wciąż obserwowała jadącego przed nimi vana i doświadczała dziwnych uczuć. To było cudowne mieć Jana tak blisko, prawie na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie niemożność widzenia go, mimo tej pozornej bliskości, przyprawiała jej serce prawie o rozpacz. Nie mogła się doczekać, aż dotrą na miejsce. Próbowała się zdrzemnąć, żeby skrócić czas oczekiwania, ale sen nijak nie nadchodził. W końcu wyciągnęła z torebki zabraną na drogę książkę, ale mimo przeczytania wielu stron, nie miała potem pojęcia, o co właściwie w niej chodziło.
Prawie dwugodzinna podróż dobiegła wreszcie końca. Auta zatrzymały się na parkingu, a ich pasażerowie powysiadali, z ulgą rozprostowując zdrętwiałe ręce i nogi. Pozabierali torby, plecaki i wyruszyli ścieżką w kierunku ukrytych w lesie ruin dawnego młyna. Część z nich znała to miejsce, przyjeżdżali tu czasem na wycieczki i pikniki. Po krótkim marszu Justyna usłyszała szum wody i jej oczom ukazał się wodospad. W dole sączył się strumień, w górze kipiała przelewająca się woda, a całość otoczona była malowniczymi skałami i drzewami, umieszczonymi ręką natury wśród cieszącej oko świeżą zielenią majowej trawy. Dziewczyna postanowiła przejść na drugą stronę potoku i nie była w tym zamiarze odosobniona. Młodzi Bohenowie i Aneta już przełazili po kamieniach i pryskali się dla żartu wodą.
Justyna ruszyła ich śladem, ostrożnie stawiając obute w płaskie buty stopy na głazach. Jan szedł tuż za nią, gotów pomóc w razie potrzeby. Nie wiadomo, czy sprawiła to jego bliskość, czy zdradziecka śliskość mokrego kamienia, w każdym razie będąc już prawie na suchym gruncie, dziewczyna potknęła się nagle i pewnie wpadłaby do wody, gdyby idący za nią mężczyzna jej nie podtrzymał. Nie poprzestał na tym, ale mocnym ruchem wziął ją na ręce, jednym, długim krokiem przeszedł na drugi brzeg i postawił ją na ziemi.
– Dziękuję– powiedziała cicho, nagle strasznie zażenowana sytuacją. Miała nadzieję, że reszta towarzystwa tego nie widziała, ale było to naiwne życzenie na tej dość ograniczonej przestrzeni.
– Wszystko ok? – spytał.
– Tak, tylko zmoczyłam sobie trochę sukienkę. To głupie z mojej strony, tak się ubierać, później się przebiorę, mam w torbie dżinsy – mówiła, wyciskając dół sukienki z nadmiaru wody.
Jan wyglądał przez chwilę, jakby chciał jej w tym pomóc, powstrzymał się jednak i powiedział tylko z troską:
– Żebyś mi się nie przeziębiła…
– Nic mi nie będzie, zaraz wyschnę – odpowiedziała z uśmiechem i poszła w stronę wodospadu, obejrzeć go z bliska, przy czym oczywiście zmoczyła sobie jeszcze rękawy. Było po dziewiątej rano i słońce powoli zaczynało grzać, zapowiadając ciepły, majowy dzień. Liczyła więc na to, że ciuchy faktycznie wyschną, zanim dopadnie ją katar.
Antoni i Fabian zaczęli się niecierpliwić wygłupami młodzieży chlapiącej wodą i strzelającej mnóstwo fotek, Jan i Justyna również wrócili już na ścieżkę i czekali na resztę. Po chwili udało się zebrać wszystkich razem i ruszyli dalej w górę wodospadu. Znaleźli się w końcu w zacienionym zakątku, trochę powyżej kamiennego kompleksu ruin, będących kiedyś w pełni sprawnym młynem. Po lewej stronie mieli zieleniące się pastwiska i widok na odległą wioskę, w dole szumiał rozlany szeroko strumień z przejrzyście czystą wodą. Justyna poczuła się urzeczona pięknem i ciszą tego miejsca oraz szczęśliwa bliskością życzliwych jej ludzi. Ze względu na wczesną porę, o której wyruszyli, nikt nie zjadł w domu porządnego śniadania, także teraz wszyscy byli dość głodni. Prędko rozłożono piknikowy koc, na którym pojawiły się kanapki, jajka na twardo, ciasto oraz termosy z kawą i herbatą – już wcześniej umówili się, kto co przywiezie. W czasie śniadania trwała rozmowa na wiele głosów, trochę po polsku, trochę po angielsku, ze względu na Rosamund. Widać było, że wszyscy obecni znają się świetnie i dobrze ze sobą czują, wkrótce też Justyna i Rosie poczuły się częścią tej grupy.
Młodych ludzi ciężko jednak utrzymać długo w jednym miejscu. Bracia Bohen z Janem poszli zobaczyć, co jeszcze ciekawego jest w ruinach, Ela z Anetą postanowiły przejść się wzdłuż strumienia i pogadać, a Justyna im towarzyszyła. Witold i Rosie również gdzieś zniknęli. Na kocu zostali tylko Antoni z Fabianem, pierwszy o czymś rozmyślając, drugi drzemiąc.
***
Jan podszedł do Justyny tak niepostrzeżenie, że pogrążona w dyskusji zauważyła go dopiero, gdy dotknął jej ramienia.
– Chciałbym ci coś pokazać – powiedział cicho. – Pójdziesz ze mną?
– Tak, tylko pozwól, że najpierw zabiorę coś z torby– odpowiedziała myśląc, że właśnie nadarza się świetna okazja, na to, co dziś planowała.
– Co to? – spytał, patrząc na sporych rozmiarów paczkę, owiniętą w reklamówkę z Tesco.
– Zobaczysz – uśmiechnęła się i podążyła za nim ścieżką mijającą młyn i wspinającą się jeszcze wyżej, w górę wodospadu. Dotarli do miejsca obłożonego zmurszałymi głazami, z którego widać było w dole całą okolicę. Strumień wodospadu, tu o wiele cieńszy, wypływał z większą mocą spośród kamieni. Justyna zapatrzyła się na krajobraz, na wygłupiających się w dole troje Bohenów i Anetę, i na znajdujących się na kocu dwóch mężczyzn. Nie uszedł jej uwagi również widok Witka i Rosie, siedzących na uboczu w czułym uścisku i najwyraźniej rozmawiających, z głowami pochylonymi ku sobie. Dopiero głos Jana wyrwał ją z zamyślenia, które ją ogarnęło.
– Ja… chciałbym ci to dać.
Odwróciła się z powrotem w jego kierunku i spostrzegła, że trzymał coś w ręce. Gdy podeszła bliżej, włożył jej w dłoń coś miękkiego i niezaprzeczalnie wełnianego. Przyjrzała się i zobaczyła dużą, czerwoną różę, otoczoną trzema zielonymi listkami i przytwierdzoną do gumki do włosów, również owiniętej ciasno włóczką w kolorze liści.
– Sam ją zrobiłeś? – spytała.
– Według twojego wzoru na blogu, tylko użyłem większego szydełka. Mówiłem, że świetnie tłumaczysz.
– Jest cudna, dziękuję – powiedziała dziewczyna, szczerze wzruszona.
– Cudnie to będzie wyglądać dopiero na twoich czarnych włosach. Mogę? – spytał, robiąc ruch w kierunku jej głowy.
– Proszę – odpowiedziała, podając mu ozdobę i stając do niego tyłem.
Poprzednie części znajdziesz tutaj: Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 - 1/2 Rozdział 3 - 2/2 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 - 1/2 Rozdział 8 - 2/2 Rozdział 09 Rozdział 10 - 1/2 Rozdział 10 - 2/2 Rozdział 11 Rozdział 12 - 1/2 Rozdział 12 - 2/2 Rozdział 13 - 1/2 Rozdział 13 - 2/2 Rozdział 14 - 1/3 Rozdział 14 - 2/3
Rozdział 14 - 3/3 Rozdział 15