Dziś o tym, co można oddać ukochanemu mężczyźnie, oraz jaki strój się do limuzyny nadaje, a jaki nie 😉
Rozdział 15
Jan wpadł do jej sklepu we wtorek. Od pamiętnej niedzieli rozmawiali trochę przez WhatsApp, ale to było zupełnie co innego znów go zobaczyć. Poza tym ich internetowe rozmowy były banalnie zwyczajne, jak gdyby to medium nie potrafiło stworzyć nastroju, jaki ogarniał ich, gdy widzieli się na żywo. Jan miał na sobie roboczy strój, gdyż akurat pracował w pobliżu i po skończeniu roboty chciał odwiedzić Justynę. Przy okazji kupił szydełko 15mm dla Anety, której zachciało się zrobić dywanik do swojego pokoju. Rozmowa niezbyt się kleiła, przerywana co jakiś czas wejściami klientów. W końcu trafili na wolniejszą chwilę, gdy akurat nikt się po sklepie nie kręcił.
– Bo ja to w ogóle mam taką prośbę… – zaczął Jan nieco nieśmiało.
– Tak? – spytała Justyna, czując, że oddałaby mu nawet całą swoją włóczkę, gdyby teraz poprosił.
– Czy mogłabyś… – zawahał się. – Czy możesz zrobić szydełkiem coś dla mnie? Wiem, że jesteś zajęta i nie masz dużo czasu, to może być coś małego. Chciałbym tylko mieć coś, zrobionego twoimi rękoma i z myślą o mnie.
Justyna spojrzała na niego nieco zdziwiona, ale się zgodziła. Nie zdążyła nic więcej dodać, gdyż weszła kolejna klientka, życząca sobie włóczki bawełnianej w pastelowych kolorach. Jan pożegnał się i wyszedł, a Justyna resztę popołudnia myślała, co mogłaby dla niego wyszydełkować. Pod koniec dnia wybrała kilka motków i pojechała do domu tworzyć. Tego samego wieczora napisała do niej Anetka:
Justyna wyłączyła czat, odłożyła telefon i sięgnęła nie po laptopa, ale po szydełko 10mm, zastanawiając się, jak ma do niedzieli zdążyć.
***
Zapytany o wycieczkę Witold ucieszył się bardzo z udziału Justyny, ale i zdziwił. Siedzieli wieczorem w pokoju dziewczyny, ona zajęta szydełkiem i rozmową, on tylko rozmową. Wyjaśniła mu, że zaprosiła ją Aneta Jaśmin.
– Nie wiedziałem, że ją znasz – powiedział lekko zaskoczony. – To znaczy wiem, że jej brat malował twój sklep i coś tam ci w nim pomagał, ale nie sądziłem, że poznałaś jego rodzinę.
– Owszem, spotkałam jego siostrę, matkę i wujka. Bardzo mili ludzie. Ty ich znasz?
– Trochę, to przecież sąsiedzi Julka i faktycznie, porządni ludzie. Pan Antoni mieszka tu od wielu lat, sprowadził do siebie Jana a potem… jego siostrę… – zawahał się, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele i spojrzał na Justynę, jakby próbując wybadać wzrokiem ile ona wie.
– Tak, znam ich historię – odpowiedziała na jego nie zadane pytanie. – Spotkałam ich matkę i zaskoczyło mnie, jaka to miła kobieta i widać, że naprawdę ich kocha. Spodziewałam się zupełnie czegoś innego po osobie, która porzuca własne dzieci.
– Czasem ciężko kogoś oceniać nie znając go – zauważył Witold. – Twój ojciec na przykład, wydaje się miłą osobą na pierwszy rzut oka, ale szybko przy bliższym poznaniu wyczuwa się w nim fałsz.
– Szkoda, że mama tego nie wyczuła, zanim było za późno – westchnęła Justyna. – Wiesz – podjęła po chwili milczenia – teraz to widzę wyraźnie, mogłam skończyć jak ona, gdybym została z Zygmuntem. To podobny typ, słodkie słówka, sam miód, czar i wdzięk, a pod spodem egoista kochający tylko siebie.
– Teraz rozumiesz, czemu nigdy go nie lubiłem? Ja zauważyłem to podobieństwo od razu.
– A ja byłam głupia i zakochana, co poradzisz? Mama wiedziała o zdradach ojca ale myślała, że się zmieni, bo miłość ją zaślepiała. Jak w końcu prawda do niej dotarła, wolała się zabić niż rozwieść.
– Pamiętam – szepnął Witold. – Miałem jedenaście lat, ale pamiętam.
– Ja nie chcę takiej miłości – zadeklarowała dziewczyna nagle, odkładając robótkę i podnosząc wysoko głowę. Kuzyn spojrzał na nią uważniej.– To znaczy takiej ślepej, rozpaczliwej – kontynuowała Justyna – w której kochając się cierpi i zawsze wątpi, w której panuje niepewność. Ja chcę partnerstwa, zaufania, szczerości i wspólnego budowania przyszłości. To jest dla mnie miłość. Nie wielkie słowa, ale prozaiczne nawet czyny, które bardziej świadczą o uczuciu niż najsłodsze zaklęcia. Miłość to nie uniesienia przeplatane cierpieniem, to zwykłe, codzienne szczęście – kończąc tę przemowę zdawała się nie pamiętać o swoim rozmówcy, ten jednak odezwał się cicho.
– A ty, czy taką miłość znalazłaś?
– Co? – spytała nagle, wyrwana z zamyślenia. – Nie wiem, ale mam nadzieję…
– Justynka, przepraszam że w ciebie zwątpiłem – odezwał się już swoim normalnym głosem Witek. – Że myślałem, ty i Rosen… – zrobiło mu się nagle głupio i urwał.
– Nic nie szkodzi, Wituś! – roześmiała się głośno dziewczyna. – Tylko następnym razem spytaj wprost, zamiast się ciskać. A teraz powiedz mi więcej o tej wycieczce, gdzie dokładnie jedziemy i co trzeba zabrać?
Tu pogrążyli się w dyskusji i planowaniu, co pochłonęło ich bez reszty. Po wyjściu kuzyna Justyna jeszcze długo siedziała na łóżku z robótką, póki nie padła, zasypiając wśród kłębowiska różnobarwnych włóczek.
***
Żeby nie było zbyt nudno, w sobotę wieczorem czekała na Justynę kolejna porcja wrażeń. Dziewczyna siedziała w swoim pokoju pakując torbę na jutrzejszą wyprawę i zastanawiając się nad wyborem stroju. Rozważała właśnie dwie opcje, romantyczną i praktyczną, gdy do jej pokoju bez pukania jak piorun kulisty wpadła Lena.
– Justyna, chodź szybko zobaczyć! – zawołała rozgorączkowana.
– Co zobaczyć? – dziewczyna wykazała średnie zainteresowanie.
– Jakie auto do nas zajechało, prawdziwa biała limuzyna!
– Aha – Justyna nadal nie przejawiała żądanego entuzjazmu, a nawet skierowała rozmowę na inny tor.
– Lenka, jak już tu jesteś, to powiedz, ta czy ta? – wskazała dwie rozłożone na łóżku kreacje.
– Ta – pokazała szybko ręką dziewczynka, na chwilę okazując zainteresowanie.– Druga jest za długa, możesz sobie w niej iść co najwyżej do zakonu – oznajmiła z pewnością siebie i Justyna wiedziała, że tę właśnie kieckę założy jutro.– Ale teraz chodź już szybko na dół, bo jak leciałam po ciebie na górę, to facet z tej limuzyny szedł w kierunku naszych drzwi.
– Kto to był? – spytała Justyna, chociaż odpowiedzi się domyślała. Niewiele ze znanych jej osób stać było na limuzynę.
– Nie wiem, ciemno już jest i nie widziałam twarzy–westchnęła Lena. Nagle zatrzymała się w połowie schodów i odwróciła, obrzucając kuzynkę krytycznym spojrzeniem. – Wiesz co, może przebierz się szybko – zaproponowała. – Tak przecież do limuzyny nie wsiądziesz?
– A kto powiedział, że w ogóle do niej wsiądę? – wzruszyła ramionami Justyna i poszła do salonu.
Tam, na kanapie, rozmawiając z ciotką Emilią i wujem Benedyktem, siedział Theodore Rosen we własnej osobie. Ubrany był w garnitur i wyglądał całkiem elegancko. Trzymał też w dłoniach mały bukiet z konwalii i jakichś bladoniebieskich, drobnych kwiatów. Gdy zobaczył wchodzącą do pokoju dziewczynę wstał, a w jego oczach zamigotało przez chwilę lekkie zaskoczenie. Justyna, w rozciągniętych spodniach dresowych, podkoszulku z motkiem wełny i napisem ”I’ll go to bed after this row” oraz włosami związanymi w luźny węzeł, zdecydowanie nie przypominała wymalowanych i wystrojonych lasek, z którymi zwykle się umawiał. To go zachęciło jeszcze bardziej, podszedł więc do niej pewnym krokiem.
– Dobry wieczór – przywitał się uprzejmie. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego najścia? Chciałbym zaprosić cię na kolację, limuzyna już czeka, my lady – to mówiąc podał jej kwiaty.
Justyna zarejestrowała jak ciotka na stronie szepce coś do wujka po polsku o “księciu z bajki” i ”takiej niespodziance”. Ignorując zachwyty ciotuni, po chwili ciszy przemówiła.
– Bardzo mi miło, dziękuję za zaproszenie ale… Ale nie jestem zainteresowana.
– Może być inny dzień, jeśli masz na ten wieczór jakieś plany, ja zaczekam – zaoferował.
– Dziękuję, ale ani dzisiaj ani żadnego innego dnia – odmówiła grzecznie, ale stanowczo.
Rosen zerknął niepewnie w stronę kanapy i wujek uznał to za znak, że powinni z żoną na chwilę zostawić młodych samych, mimo iż Emilia najchętniej zostałaby i chłonęła widowisko nie tylko uszami i oczami, ale też każdym porem skóry. Gdy byli już w salonie tylko we dwoje (choć dziewczyna mogła się założyć, że ciotka słucha pod drzwiami), Rosen odezwał się znowu.
– Powiem otwarcie, tak jak mi poradzono. Od tamtego wieczoru, gdy zobaczyłem cię w Londynie, nie mogę o tobie zapomnieć. Wtedy zachowałem się głupio, przepraszam. Wiem, co o mnie wypisują, i pewnie jest w tym sporo prawdy, mam kiepską reputację, ale każdy może się zmienić, jeśli chce. A ja czuję, że przy tobie mógłbym stać się lepszym człowiekiem. Mówię prawdę, co ty na to?
– Bardzo mi przykro– zaczęła i faktycznie czuła coś w rodzaju litości– ale nie zmienia to mojej odpowiedzi. Nie mam ochoty ani na kolację, ani na kawę, ani na żadne inne spotkanie czy kontynuowanie znajomości. Nie jesteś w moim typie, nie chcę dawać ci złudnej nadziei, czy wykorzystywać cię, nic do ciebie nie czując.
– Rozumiem – westchnął. – Mary mówiła, że tak się to skończy. Zatrzymaj kwiaty – dodał, podając jej z powrotem bukiet – a jeśli ich nie chcesz, oddaj cioci, to bardzo miła kobieta – i z tymi słowami wyszedł.
Po chwili dał się słyszeć dźwięk silnika i limuzyna z kierowcą oraz pasażerem odjechała spod ich domu. W tej samej sekundzie wpadły do salonu Emilia i Lena, obie płonące świętym oburzeniem.
– Czy ty naprawdę chcesz zostać zakonnicą? – pierwsza wybuchnęła Lenka. – Najpierw spławiasz Zygmunta, teraz Theodora?
– Przeciwnie – uśmiechając się pod nosem i spokojnie siadając na kanapie odpowiedziała Justyna. – Mam zamiar wyjść za mąż i mieć piątkę dzieci. Ale nie z kłamcą ani z narkomanem.
– Przecież powiedział, że przy tobie mógłby się zmienić – głos ciotuni odbiegał już od zwykłego, łagodnego tonu i nawet nie zauważyła, że właśnie zdradziła się z podsłuchiwaniem.– Mogłabyś pomóc nieszczęśliwemu, zakochanemu człowiekowi i sama na tym skorzystać.
– A co ja jestem, Czerwony Krzyż? – powiedziała dziewczyna na pozór obojętnie, sięgając po pilota, choć w środku zaczynało w niej wrzeć.
– Jeśli będziesz dalej tak wybredna, skończysz samotna i nieszczęśliwa – perswadowała dalej ciotka.
– Lepiej być nieszczęśliwą z facetem? – spytała Justyna, tłumiąc złość i ostentacyjnie zajmując się oglądaniem ”M jak Miłość”, które właśnie leciało na Dwójce, odbieranej przez polską satelitę.
– Ma rację – odezwał się nagle od strony drzwi Benedykt.– Ktoś, kto sam nic nie robiąc przetraca pieniądze rodziców i jeszcze jest z tego dumny, nie zasługuje na taką dziewczynę. Zdaje się, że i Zygmuś należy do tej kategorii…
– Ja przy was dostaję migreny, idę się położyć – poddała się Emilia i wyszła z pokoju, a córka podążyła szybko za nią. Justyna była pewna, że cały wieczór będą ją piekły uszy.
Siedziała wgapiając się w telewizor i zatopiona w myślach, niewiele rozumiejąc z treści serialu, gdy nagle dotarł do niej głos Witka.
– A ty masz czas tak się rozsiadać? Gotowa na jutro? – pytał kuzyn.
Dziewczyna aż podskoczyła z kanapy, jakby dźgnięta igłą.
– Dzięki! – krzyknęła tylko w jego kierunku, biegnąc na górę dokończyć przygotowania. Położyła się trochę wcześniej niż zwykle, żeby wstać rano na czas, ale po krótkim śnie obudził ją dźwięk przychodzącej wiadomości. Zerknęła nieprzytomnie na okno czatu i zaraz szerzej otworzyła oczy.
Odłożyła telefon, uprzednio go wyciszywszy, i wróciła do snu.
Poprzednie części znajdziesz tutaj: Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 - 1/2 Rozdział 3 - 2/2 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 - 1/2 Rozdział 8 - 2/2 Rozdział 09 Rozdział 10 - 1/2 Rozdział 10 - 2/2 Rozdział 11 Rozdział 12 - 1/2 Rozdział 12 - 2/2 Rozdział 13 - 1/2 Rozdział 13 - 2/2 Rozdział 14 - 1/3 Rozdział 14 - 2/3
Rozdział 14 - 3/3