Maria Różańska – NAD WEŁNEM – Rozdział 14 – 3/3 – Historia miłości z wełną w tle :)


DZIERGANIE, NAD WEŁNEM, SZYDEŁKO, Uncategorized, WEŁNOHOLICY, ZWOOLNIJ / wtorek, 28 grudnia, 2021

Dziś padają słowa romantyczne, słowa wyjaśnień i słowa powszechnie uznawane za nieuprzejme 😉

Rozdział 14 – 3/3

Musiała jakoś dojść do domu, prawdopodobnie na własnych nogach, i nawet otworzyć drzwi kluczem, ale żadnej z tych czynności nie pamiętała. Otrzeźwiała lekko dopiero gdy przechodząc koło kuchni przypomniała sobie, że bardzo niewiele dziś jadła. Weszła do oświetlonego jasno pomieszczenia z zamiarem zrobienia sobie kanapki i natknęła się na siedzącego​ ​przy​ ​kuchennym​ ​stole​ ​z​ ​herbatą​ ​i​ ​laptopem​ ​Witolda.

–​​ ​Cześć​ ​​–​​ ​powitała​ ​go​ ​z​ ​uśmiechem,​ ​którego​ ​nie​ ​odwzajemnił.

– Z kim byłaś na randce?​– spytał obcesowo, patrząc na nią podejrzliwie. W normalnych okolicznościach Justynę oburzyłoby i zdziwiło zachowanie kuzyna, dziś jednak cały świat był piękny, nie mogła więc się gniewać. Mimo, iż nie była pewna czy dzisiejsze spotkanie można w ogóle​ ​nazwać​ ​randką,​ ​postanowiła​ ​zakpić​ ​z​ ​Witka. 

– Z przystojnym, blondwłosym księciem z bajki, który zabierze mnie stąd swoim Ferrari​– odpowiedziała​ ​tłumiąc​ ​śmiech. 

– A więc to prawda! ​– zareagował nagle złością chłopak.​– Zawsze wydawało mi się, że jesteś inna, a ty taka sama jak one wszystkie! ​– wyrzucił z siebie, zamykając laptopa i idąc do swojego​ ​pokoju.  – Aha, jakby ten ci się znudził​– dodał jeszcze odwracając się w kuchennych drzwiach​– to na górze u ciebie czeka następny ​– i z tymi słowami wyszedł.

Justyna, zaskoczona jego zachowaniem i zaintrygowana słowami, porzuciła smarowanie chleba masłem i pobiegła do swojego pokoju. Światło było zgaszone, zapaliła je i zobaczyła zwinięty na łóżku w kłębek ciemny kształt. Usłyszała też dziwnie znajome pochrapywanie. Ostrożnie podeszła bliżej i  natychmiast​ ​rozpoznała​ ​leżącą​ ​postać. 

– Wstawaj!​– obudziła Zygmunta szturchnięciem, choć doprawdy wolałaby kopniakiem.​– Co​ ​ty​ ​tu​ ​robisz?​ ​​–​​ ​zażądała​ ​odpowiedzi​ ​gdy​ ​usiadł​ ​na​ ​łóżku.   – Czekałem na ciebie i chyba przysnąłem ​– powiedział, przecierając oczy jak zaspane dziecko. ​– Ciocia wpuściła mnie tu, żebym zaczekał, a sama poszła wcześniej się położyć, znów coś tam ją boli. Nawet się ze mną porządnie nie przywitasz? ​– spytał, gdy odpędził już resztki​ ​snu. 

–​​ ​Po​ ​co​ ​przyjechałeś?​ ​​–​​ ​spytała,​ ​siadając​ ​na​ ​krześle​ ​jak​ ​najdalej​ ​od​ ​niego. 

– ​Zrobiłem błąd odchodząc od ciebie ​– powiedział cicho i spojrzał na nią tym swoim rozrzewnionym wzrokiem, któremu kiedyś tak ulegała. Och jak bardzo to już na nią nie działało! Przyszła jej nagle do głowy książka Joanny Chmielewskiej ​”Klin”. Tak, klin klinem a w tym przypadku brązowe oczy niebieskimi. Przypomnienie Jana nagle jakby dodało jej sił i pewności siebie. 

– Miło, że zauważyłeś ​– rzuciła ironicznie, mierząc go stalowym spojrzeniem.​– Ja za to wyszłam​ ​na​ ​tym​ ​całkiem​ ​nieźle. 

– Słyszałem, twoja ciotka mi opowiadała, że założyłaś sklep i świetnie sobie radzisz. Jestem​ ​z​ ​ciebie​ ​taki​ ​dumny,​ ​​ma chérie…

​Francuski również już nie działał. Spojrzała na Zygmunta wrogo, zastanawiając się, co on​ ​kombinuje.

– I przyjechałeś tylko po to, żeby mi to powiedzieć? Mogłeś napisać maila, na stronie sklepu​ ​jest​ ​adres. 

– Przyjechałem, żeby błagać cię na kolanach o wybaczenie i pozwolenie mi stać się znów częścią twojego życia ​– to mówiąc faktycznie padł przed nią na kolana, a Justyna zaskoczona​ ​cofnęła​ ​się​ ​razem​ ​z​ ​krzesłem. 

– A Claire Wright? ​– spytała. ​– Tak tak, ​– dodała na widok jego zaskoczonej miny ​– Lenka śledzi wszelkie portale plotkarskie, a ty i twoja modelka bywacie tam czasem gośćmi. Słyszałam​ ​nawet​ ​​–​​ ​tu​ ​postanowiła​ ​go​ ​dobić​ ​​–​​ ​że​ ​się​ ​zaręczyliście? 

To był całkowity bluff, ale po jego nagle pobladłej przystojnej twarzy poznała, że coś jest na​ ​rzeczy.

– Skąd te pismaki wiedzą, przecież nikogo przy tym nie było..? ​– wybełkotał. Zaraz jednak​ ​odzyskał​ ​zwykłą​ ​pewność​ ​siebie.  –​​ ​Skarbie,​ ​zaręczyny​ ​zawsze​ ​można​ ​zerwać…​ ​​–​​ ​zaczął​ ​podnosząc​ ​się​ ​z​ ​podłogi.

–​ ​​Coś​ ​o​ ​tym​ ​wiem​ ​​–​​ ​mruknęła​ ​Justyna.

– …tylko nie tak od razu ​– dokończył, siadając z powrotem na łóżku. ​– Daj mi na to trochę​ ​czasu. 

– Słuchaj, czego ty ode mnie chcesz? ​– spytała ostrym tonem zniecierpliwiona dziewczyna.

– Chcę cię zabrać do Londynu, teraz, zaraz, żebyśmy byli bliżej siebie, mogli się spotykać, widzieć siebie nawzajem, rozmawiać… Żeby nasze dusze oplotły się znów więzami, które były im tak bliskie. Przypomnijmy sobie wszystko co nas łączyło, a zapomnijmy o tym, co nas dzieli. Przeniesiesz sklep, w Londynie znajdziesz więcej klientów, wynajmę​ ​ci​ ​jakieś​ ​małe​ ​mieszkanko​ ​i​ ​urządzimy​ ​w​ ​nim​ ​nasze​ ​gniazdko​ ​miłości…

– Czy ty mi właśnie proponujesz trójkąt? ​– przerwała jego przemowę. ​– Mam być tą trzecią,​ ​trzymaną​ ​w​ ​sekrecie​ ​kochanką?

– Dlaczego ty zawsze musisz tak prozaicznie? ​– spytał z wyrzutem. ​– Tam gdzie jest prawdziwa​ ​miłość,​ ​wszystko​ ​jest​ ​dozwolone​ ​​–​​ ​dodał​ ​ciszej,​ ​patrząc​ ​jej​ ​w​ ​oczy. 

– Miłość? Przecież ty kochasz tylko siebie! ​– wybuchnęła wzburzona. ​– Myślisz, że nie wiem o co ci chodzi? Chcesz mieć nas obie, Claire z jej wielkim światem i wielkimi pieniędzmi, a mnie… prawdopodobnie tamta nie niańczy cię tak, jak ja to robiłam. Jeśli byłaby jeszcze choć resztka uczuć do ciebie w moim sercu, nawet kropla sympatii, to właśnie swoją propozycją wymazałeś​ ​ją​ ​całkowicie.​ ​Wypieprzaj​ ​stąd!​ ​​–​​ ​zakończyła​ ​wściekła.

Zygmunt​ ​patrzył​ ​na​ ​nią​ ​zaskoczony,​ ​Justyna​ ​prawie​ ​nigdy​ ​nie​ ​klęła.

–​​ ​Schamiałaś!​ ​​–​​ ​syknął,​ ​zabierając​ ​swoją​ ​kurtkę​ ​i​ ​torbę​ ​podróżną.

– Za chwilę mogę schamieć jeszcze bardziej i kazać ci…​– zanim dokończyła zdanie,  był już na zewnątrz. Po chwili usłyszała szybkie kroki na schodach i trzask zamykanych drzwi frontowych.  Odetchnęła z ulgą próbując się uspokoić. Chciała opaść na łóżko, ale zanim to zrobiła, zmieniła pościel​ ​​–​​ ​cała​ ​pachniała​ ​perfumami​ ​Zygmunta. 

 Gdy rano Justyna zjawiła się w kuchni, czekał już tam na nią komitet powitalny w osobach Leny​ ​i​ ​ciotuni,​ ​które​ ​najwyraźniej​ ​wstały​ ​wcześniej​ ​niż​ ​to​ ​miały​ ​w​ ​zwyczaju,​ ​żądne​ ​informacji. 

–​​ ​Gdzie​ ​Zygmunt?​ ​​–​​ ​spytała​ ​Emilia.​ ​​–​​ ​Śpi​ ​jeszcze?

–​​ ​Może​ ​i​ ​gdzieś​ ​śpi,​ ​ale​ ​nie​ ​wiem​ ​gdzie​ ​​–​​ ​odpowiedziała​ ​poirytowana​ ​Justyna.

– Nie jest w twoim pokoju? ​– ciocia była zaskoczona. ​– A ja myślałam, że się pogodziliście.​ ​Wczoraj​ ​tak​ ​pięknie​ ​tłumaczył​ ​mi,​ ​jak​ ​żałuje​ ​rozstania​ ​​–​​ ​wzruszyła​ ​się. 

– Nie powiedział wszystkiego ​– skomentowała tylko Justyna i chciała zakończyć temat, ale​ ​ciotka​ ​i​ ​kuzynka​ ​były​ ​uosobieniami​ ​ciekawości.  – Proszę na przyszłość nie zostawiać tak nikogo w moim pokoju ​– zirytowała się dziewczyna. ​– Chyba wylał mi butlę swoich perfum na łóżko, bo pościel ciągle śmierdzi, nawet z kosza na pranie, jak wrócę to ją wypiorę. I nie, nie pogodziliśmy się, a ja mam nadzieję nigdy więcej​ ​Zygmunta​ ​Kulczyńskiego​ ​na​ ​oczy​ ​nie​ ​oglądać​ ​​–​​ ​zakończyła​ ​siadając​ ​do​ ​śniadania.

–​​ ​Szkoda,​ ​on​ ​cię​ ​tak​ ​kocha…​ ​​–​​ ​westchnęła​ ​Emilia. 

– I gdzie ty teraz znajdziesz takiego faceta? ​– zawtórowała jej córka. ​– Przystojny, inteligentny,​ ​romantyczny…​ ​​–​​ ​zachwyciła​ ​się.  Justyna nawet nie miała siły komentować, zjadła w milczeniu swoje kanapki, popiła herbatą​ ​i​ ​poszła​ ​po​ ​kurtkę​ ​i​ ​buty.​ ​W​ ​przedpokoju​ ​natknęła​ ​się​ ​na​ ​Witka. 

– Spławiłaś wczoraj Zygmusia jak słyszałem? Chociaż tyle ​– powiedział. ​– Więc jednak blondyn?​ ​​–​​ ​dodał ​zaczepnie. 

– Blondyn ​– odpowiedziała, szeroko się uśmiechając, na co kuzyn zareagował poirytowaniem i wyszedł z domu.

Całą drogę do pracy Justyna zastanawiała się, co on może mieć​ ​do​ ​Jana.​ ​Postanowiła​ ​zapytać​ ​go​ ​o​ ​to​ ​wieczorem​ ​w​ ​domu.  Tymczasem gdy wróciła, czekały na nią w domu kwiaty ​– piękny bukiet czerwonych róż z przybraniem, wstążkami i bajerami. W pierwszej chwili zirytowała się, myśląc, że to kolejna próba Zygmunta. Spojrzenie na dołączony bilecik rozwiało jednak tę wątpliwość. Jedyne co na nim znalazła, to litery “T.R.” – kimkolwiek był tajemniczy ofiarodawca, na pewno nie był to Kulczyński. Próbując dopasować inicjały do kogoś, kogo by znała, zaniosła bukiet do swojego pokoju. Gdy wracała do kuchni po większy wazon, spotkała wchodzącego właśnie do domu Witolda. 

–​​ ​Co,​ ​dostałaś​ ​kwiaty​ ​od​ ​księcia?​ ​​–​​ ​zakpił,​ ​widząc​ ​trzymane​ ​w​ ​jej​ ​rękach​ ​naczynie.

– Witek, o co ci chodzi? ​– spytała, zdecydowana rozwiązać sprawę jego dziwnego zachowania​ ​tu​ ​i​ ​teraz.​ ​​–​​ ​Co​ ​ty​ ​masz​ ​do…​ ​do​ ​tego​ ​z​ ​kim​ ​się​ ​spotykam? – Nic ​– wzruszył ramionami chłopak.​– To twoje życie i ty możesz je sobie marnować dla kilku​ ​błyskotek.  

– Co masz na myśli, możesz powiedzieć jaśniej? ​– zażądała nagle, nie tylko poirytowana​ ​ale​ ​i​ ​lekko​ ​zaniepokojona. 

– Wiem o wszystkim, mówiłem ci, że moja koleżanka to jego rodzina, a on teraz u nich chwilowo​ ​mieszka.​ ​Ale​ ​to​ ​nie​ ​moja​ ​sprawa,​ ​rób​ ​co​ ​chcesz. 

–​​ ​Witek,​ ​ja​ ​zaraz​ ​zwariuję,​ ​weź​ ​ty​ ​mi​ ​powiedz​ ​o​ ​co​ ​chodzi​ ​i​ ​przede​ ​wszystkim​ ​o​ ​kogo?

–​​ ​O​ ​twojego​ ​księcia​ ​z​ ​bajki,​ ​Rosena. 

– O Rosena? ​– powtórzyła zdziwiona i nagle dopasowała inicjały z bukietu. Ale to niemożliwe, widziała go trzy razy w życiu ​– raz w klubie i dwa razy w sklepie. Nie próbował więcej żadnych podrywów ani nic, zachowywał się jak normalny klient, trochę rozmawiali, ale nic osobistego​ ​i​ ​nagle​ ​drogi​ ​bukiet​ ​kwiatów? 

–​​ ​O​ ​Theodora​ ​Rosena,​ ​który​ ​podobno​ ​szaleje​ ​za​ ​tobą​ ​a​ ​ty​ ​jak​ ​widzę​ ​za​ ​nim. 

Justynę​ ​całkiem​ ​zatkało,​ ​o​ ​co​ ​tu​ ​chodziło? 

–​​ ​Skąd​ ​ci​ ​się​ ​wzięły​ ​takie​ ​pomysły?​ ​-​ ​wykrztusiła. 

– Stąd, że Rosie, ta koleżanka której jest wujkiem, ma pokój od strony ogrodu i czasem słyszy rozmowy matki z nim. Podobno on zwariował na twoim punkcie a ona go przekonuje, żeby​ ​zostawił​ ​niewinną​ ​dziewczynę​ ​w​ ​spokoju.​ ​Widać​ ​nie​ ​przekonała​–​​ ​dodał​ ​z​ ​przekąsem. 

Justynie z jednej strony ulżyło, a z drugiej sam pomysł romansu z kimś takim jak Rosen niesamowicie ją rozbawił. Wybuchnęła głośnym śmiechem i nie mogła się uspokoić, musiała odstawić trzymany wazon na ziemię, żeby go przypadkiem nie potłuc. Witek stał w korytarzu, w jednym bucie jeszcze na nodze i patrzył na kuzynkę niepewnie. Gdy po kilku minutach uspokoiła​ ​się​ ​na​ ​tyle,​ ​żeby​ ​mówić,​ ​usłyszał​ ​jej​ ​przerywane​ ​śmiechem​ ​pytanie:

–​​ ​Ty​ ​naprawdę​ ​myślałeś…​ ​że​ ​ja…​ ​z​ ​nim..?​ ​Oj​ ​Wituś!​ ​Randka​ ​i​ ​białe​ ​Ferrari,​ ​padnę! 

– Więc ty nie lecisz na Rosena i jego kasę? ​– spytał ostrożnie.

Justyna w mgnieniu oka spoważniała. 

–​​ ​Witold,​ ​jak​ ​długo​ ​ty​ ​mnie​ ​znasz?

– Całe życie, bo jesteś ode mnie sześć lat starsza, ale… ​– zawahał się.​– Przepraszam cię ​– powiedział w końcu. ​– Głupio wyszło, wszystko wskazywało na to… Wiem, że nie jesteś taka i dlatego tym bardziej mnie to denerwowało, myślałem, że poleciałaś na… No sama przyznasz,​ ​że​ ​nie​ ​przyciąga​ ​on​ ​raczej​ ​kobiet​ ​intelektem​ ​ani​ ​urodą. 

– Mnie nie obchodzi, czym przyciąga, kasą, urodą czy magnesem. Nie interesuje mnie też, czy on coś do mnie czuje czy nie, to nie mój typ faceta. Kwiaty faktycznie są od niego…​– nagle coś przyszło jej do głowy.​– Witek, skarbie​– zwróciła się gwałtownie do kuzyna.​– Proszę cię, nie wspominaj nic o tym swojej mamie ani siostrze. Przecież one mi żyć nie dadzą, już teraz marudzą​ ​o​ ​Zygmunta. 

– To rozumiesz już, czemu ja nie mówię im o… o wszystkim​– odpowiedział.​– Jasne, nic im​ ​nie​ ​powiem​ ​​–​​ ​obiecał,​ ​ściągając​ ​drugiego​ ​buta​ ​i​ ​kierując​ ​się​ ​do​ ​swojego​ ​pokoju.  –​​ ​Czekaj,​ ​to​ ​z​ ​kim​ ​naprawdę​ ​się​ ​spotykasz?​ ​​–​​ ​spytał​ ​nagle,​ ​odwracając​ ​się​ ​w​ ​pół​ ​kroku. 

– Z nikim ​– odpowiedziała prędko, niepewna właściwie jak określić to, co w jej życiu się zaczęło. 

– Nie chcesz mówić, to nie mów, w sumie nie moja sprawa ​– wzruszył ramionami i zniknął w swoim pokoju. Justyna poszła przełożyć kwiaty do większego naczynia i zająć się zwykłymi​ ​okołobiznesowymi​ ​sprawami.

 

Poprzednie części znajdziesz tutaj: 

Rozdział 1 

Rozdział 2 

Rozdział 3 - 1/2 

Rozdział 3 - 2/2 

Rozdział 4 

Rozdział 5 

Rozdział 6 

Rozdział 7  

Rozdział 8 - 1/2 

Rozdział 8 - 2/2

Rozdział 09

Rozdział 10 - 1/2

Rozdział 10 - 2/2

Rozdział 11

Rozdział 12 - 1/2

Rozdział 12 - 2/2

Rozdział 13 - 1/2

Rozdział 13 - 2/2

Rozdział 14 - 1/3

Rozdział 14 - 2/3

  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.